17 sierpnia 2008

nie chcę się błąkać...


Nie wiem czy ktoś zauważył ale parę postów zostało usuniętych. Może głupio zrobiłam ale stwierdziłam że to co w nich pisało to już "nie ja". Ale jak już kiedyś wspomniałam - gdy czytam to co napisałam po raz drugi to zawsze stwierdzam że to głupie więc dalszych postów nie przeglądałam i coś się z tego blogu ostało:).

Jeszcze nie odważyłam się ani nie zebrałam by napisać swoją historię w poniższym temacie.. Być może kiedyś..?

Tekst pochodzi z artykułu: http://wyborcza.pl/1,75480,2268983.html#more
Trochę długie ale warte przeczytania i przemyślenia


Łukasz, wrzesień 2003

Czy matka da mi w końcu spokój? Marzę, że kiedyś obudzę się i nie będę słyszał jej cholernych obcasików. Stuk, stuk, stuk - taki alfabet Morse'a. Wolne, wolne... - znaczy, że ma dobry humor. W nocy przyszedł pan Jarek, robi mu jajecznicę. Szybkie, szybkie - jest wkurwiona. Nie było Jareczka, nie ma papierosów. Zaraz wyśle mnie do sklepu, żebym wyżebrał na kreskę paczkę albo dwie. Miesiąc temu wypisała mnie ze szpitala. Przyjechała zaraz po rannym obchodzie z kwiatami dla pani doktor: "Ukłoń się, Łukasz, pocałuj panią w rękę, no...". Od kiedy pamiętam, zawsze robiła mi taką oborę. Kiedyś tłumaczyła mnie z wagarów: "To dobry dzieciak, buty mi pastuje, prasuje, z domu nie wychodzi. Na kurs tańca siłą go wygnałam". I bach, wyciąga plastikowe maki z naszego wazonu: "No, Łukasz, przeproś panią". Wolno, wolno, szybko, szybko. Zaraz mi rozsadzi łeb. Muszę umyć włosy. Muszę umyć zęby. Muszę wyjść z pokoju. Jutro ogolę się na łyso. Jak Dalajlama. Zacznę medytować. Podobno wszystko zależy od tego, jak oddychamy. Dalajlama oddycha przeponą i wszystko nastawia mu się jak w zegarku - wątroba, trzustka, przysadka mózgowa. Co rano ma siłę wstać. Ja oddycham płucami i jestem rozregulowany. Nie chce mi się zwlec z łóżka, nie chce mi się ubrać. Paznokcie u nóg rosną mi za szybko. Sterczą i uwierają w bucie. Ciekawe, co Dalajlama robi z paznokciami. Obgryza? Piżama wyciągnęła mi się na tyłku i łokciach. Żółta bawełniana piżama. Damska. Ważyła ze 20 deko, matka kupiła ją za trzy złote w ciuchlandzie, zaraz po tym jak zabrała mnie karetka. Pierwsze wspomnienie po przebudzeniu to czerwone serduszka na żółtym tle. I napis: "Hello lover". A potem, że wszyscy gapią się na mnie. "Hello, lover, hello, kochanie! - wołała do mnie pani doktor, ta od płukania żołądka. - Bój się Boga, tyle tabletek! Zbierałeś pewnie kilka miesięcy". "Cześć, lover!" - mrugał psycholog stażysta. - Opowiesz mi, dlaczego to zrobiłeś?". "Hello! - uśmiechała się siostra przełożona. - Godzina dłużej i byś nie żył!". Ładna ta siostra, ale głupia. Przecież nie chciałem się obudzić.

Łukasz, grudzień 2003

Mój blok. Zaropiałe szyby. Tynk, który zżarły kocie szczyny. Wydeptana trawa między blokami. Ani jednego drzewa. Koczanowicz spod dwudziestki namawiał kiedyś mieszkańców, żeby się złożyli na kilka iglaków. "Sadzonki nie są drogie. Wyjdzie po 5 zł od rodziny. Za kilka lat milej będzie na ławce usiąść". Jakiej ławce, panie Koczanowicz? Ostatnią, którą wyremontowała spółdzielnia, chłopaki spalili w zeszłe wakacje. Matka grosza Koczanowiczowi nie dała. Pięć złotych to przecież dwie paczki fajek od Ruskich na bazarze. Zresztą nie tylko ona. Musiał za swoje kupić. Dwie małe tuje. Całe wakacje podlewał. Ale przed Zaduszkami ktoś mu je wykopał. Widocznie na cmentarz potrzebował. Moje mieszkanie. Gierkowskie M-3 dla rozwijającej się socjalistycznej rodziny podnoszącej swój status społeczny. W dużym pokoju ława i dwa fotele. W końcu rodzina musi gdzieś jeść niedzielny rosół: "Nie garb się, nie siorb, włącz telewizor, zaraz będzie Papież!". Kuchnia: "Gaz jest, woda jest - ciesz się, że nie musisz codziennie rozpalać w piecu". Mój pokój. Osiem metrów kwadratowych. Na ścianie misie pasą się na leśnej polanie. Obraz przywiózł ojciec z wycieczki do ZSRR. Kiedy się rozwiedli, matka chciała go wyrzucić, ale ponoć się rozryczałem i zbastowała. Od 20 lat tylko regał się zmienił. Był na wysoki połysk, ale politura zlazła i matka pomalowała olejną. Miał być jasny orzech, jest jakaś sraczka. Mój świat. Komputer. Celeron, jeden giga. Kilka lat temu demon szybkości. Poszły na niego pieniądze z odszkodowania za złamaną rękę. Na przystanku koleś z sąsiedniego bloku mnie pchnął, chciał wymusić kasę. Matka podała do sądu o odszkodowanie. Wygraliśmy. Na osiedlu nie mam się co pokazywać. Siedzę w necie. Wolę tam. Nikt nie widzi mojej bladej gęby. Mogę być "panemcogito", "duchem82" albo zwykłym "gościem". Mogę napisać "ChWD", mogę zamruczeć albo powyć. Dopóki matka nie wyłączy korków. "Wyszedłbyś z tej nory. Z panem Jarosławem się przywitał. Czy ty wiesz, co on ostatnio zrobił rodzonej matce? Truł się. Ja mu dawałam na tańce, komputer, rower, skarpety, majtki. Uczyłam zęby myć, sikać, a on mi się tak odpłaca! Dlaczego, pytam, dlaczego?".


Łukasz, styczeń 2004


Czytałeś "Alchemika" Paula Coelho? - pytali na czacie, kiedy biadoliłem nad sobą. - Czytałem. - I co? - I gówno! Gość pisze, że jak czegoś bardzo chcesz, dostaniesz, bo cały świat, wszechświat nawet, ci w tym pomaga. Zależy, cwaniaczku, na jakim ty świecie żyjesz! W moim takie zaklęcie nie działa. Nigdy nie działało. Podstawówka: "Tato, pójdziemy na basen? (Zdarzało mu się zadzwonić). Jasne! Za tydzień, jak dadzą mi urlop, jak matka ci pozwoli...". Jasne! W grudniu po południu - jak druga żona nie będzie miała miesiączki, jak dopalisz papierosa, jak znowu wyrosną ci włosy na głowie. Kumpel jeździł ze starym co niedziela. Zabrali mnie ze sobą. Oni w dużym basenie motylkiem, crawlem, delfinem. Skacz! Skoczyłem. Ratownik wyciągnął mnie za włosy. Pływać nie umiesz? Do brodzika moczyć nogi". Ogólniak. "Zapomniałam ci powiedzieć, nie jedziesz na obóz - to matka na dzień przed planowanym wyjazdem. - Spakowałeś plecak? Rozpakuj! Albo dzwoń do ojca. Jakieś alimenty w końcu ci się należą!". Studia: "Całe szczęście, że ci zabrakło dwóch punktów na tę historię - znowu ona. - Mówiłam: na dziennych nie dasz rady. Do pracy pójdziesz, zarobisz na zaoczne". Praca - akt pierwszy. Ojciec: - Sam nie znajdziesz roboty. Znajomości trzeba mieć, układy... Praca - akt drugi: - Załatwiłem! Od jutra sprzedajesz ubezpieczenia u mojego znajomego. Pięć procent od umowy dla ciebie! Praca - akt trzeci: - Nie zapłacił ani grosza od pół roku? Może źle wypełniałeś umowy? Epilog: - Słuchaj, on mówi, że z tobą nie można się dogadać, że zapłaci, jak jemu oddadzą. I jeszcze jedno, żona nie zgodziła się, żebym podżyrował ci studencki kredyt. No i co? Zjadłem sardynki w oleju. Wszedłem na forum. Kazali mi przeczytać "Weronika postanawia umrzeć". Ponoć bardzo budujące.

Łukasz, marzec 2004


Czasem w szparze pomiędzy drzwiami a podłogą widzę oczy matki. Sprawdza, czy sobie czegoś nie zrobiłem. Szkoda mi jej. Kiedyś była ładna. Na zdjęciu ślubnym wygląda jak Bardotka. Tyle razy próbowała ułożyć sobie życie. Przed panem Jareczkiem przychodzili inni. Gotowała, prała, kupowała wody kolońskie. A potem zostawiali ją, jak ojciec. Któryś mi powiedział: "Gdyby nie ty, ożeniłbym się z nią!". Wczoraj poprosiła, żebym odebrał pranie z magla. Taki pretekst, żebym tylko nie siedział w domu: "Wyszedłbyś do biblioteki, do domu kultury, na rynek po marchew... Wyszedłem dzisiaj. Spotkałem Zawistowską, uczyła mnie w podstawówce matmy: "Wyrosłeś. Nie pracujesz? Za naszych czasów praca była. Pobudować można się było, na wczasy pojechać!". Jasne! Ja nawet wiem, jak się na to zarabiało! Byłem jedynym, który nie chodził do pani na korepetycje. Ogłoszenie przed całą klasą, pro publico bono: "Nieźle poszedł ten sprawdzian z funkcji. Tylko jedna pała. Podziękujcie koledze, który zaniżył wam średnią!". Podałem wynik w zwykłym ułamku - nieważne, że dobry, trzeba było w postaci dziesiętnej. Matki nie było stać na prywatne lekcje. Gdy groziła mi repeta, oddała pani ćwiartkę cielaka, którą kupiła dla nas. Ledwo się nam zmieścił do windy (wtedy jeszcze mieszkała pani w blokach). W ogólniaku nie lepiej. Tam już każdy kręcił własny interes. Chemik, który dorabiał, sprzedając podręczniki, informatyk przepisujący prace magisterskie na szkolnym sprzęcie... Korepetycji udzielał każdy. "U nas jest poziom akademicki - chwaliła się dyrektorka na koniec roku. - Na studiach nie będziecie mieli co robić!". Czy ona kiedykolwiek siadła z kalkulatorem i wyliczyła, ile czasu potrzeba, żeby się z tym wszystkim wyrobić? Każdy materiał ma przecież swoją wytrzymałość. Wyjdziesz do kibla, zapalisz fajkę, podrapiesz się po tyłku i już masz zaległości, braki, deficyty. O, nie! Nie jesteś w porządku! Jesteś winny, jesteś leń, leser, obibok, jesteś czwórkowy! Albo z tym ściąganiem. "Kiedy dajecie koledze odpisać zadanie - mówiła wychowawczyni - pamiętajcie, że za kilka lat razem będziecie szukać pracy, że pomagacie swojej przyszłej konkurencji!". Dobrze, że nie ma teraz pochodów pierwszomajowych. Nosilibyśmy transparenty z napisami "Wolny rynek - wspólnym dobrem" albo "Wróg narodu czai się w twojej ławce!". Muszę sobie zrobić przerwę. Dzień bez internetu. Dołują mnie ci samobójcy z forum. Od tygodnia ani jednego pozytywnego postu. Tylko: "Jestem biedną szarą myszką, mieszkam w małej norce, nikt mnie nie przytula, nie mam na kino". Nic, tylko się zabić.


Łukasz, maj 2004

Byłem u psychiatry. Kolejnego, odkąd wyszedłem ze szpitala. "Czy traci pan przytomność? Czy słyszy pan głosy?" - kto im, do kurwy nędzy, układa te ankiety? Kolejka za drzwiami, na wizytę trzeba czekać dwa miesiące, a oni o głosy pytają. Co to ja Makbet jestem? Boję się spać, boję się rozmawiać z ludźmi, boję się, że matka wyrzuci mnie z domu. Ja się nawet nie zdziwię - nie pracuję, nie myję po sobie szklanek, nie wynoszę śmieci, zużywam prąd, wodę, wyjadam chleb, wylizuję garnki po sosie... Nic nie mówię, nic nie czuję. Zero jestem. To jest, panie doktorze, mój główny problem. Czy w pańskiej ankiecie jest rubryczka: "Zero"? Czy w pańskiej książeczce, z której spisuje pan nazwy leków, jest coś na moją chorobę? Jest. Wyszedłem z gabinetu z kolejną receptą na prozac. I tak go nie wykupię. Matka nie da pieniędzy. Boi się, że znowu się nałykam. Według niej powinienem OTRZĄSNĄĆ SIĘ!, POZBIERAĆ DO KUPY! I WZIĄĆ SIĘ W GARŚĆ! Dobre rady cioci Włady! Znam ich tyle, że mógłbym wydać kilka podręczników z serii "żyć w tym świecie i nie zwariować!". Wizualizacja, relaksacja, aromaterapia, muzykoterapia, terapia przez lepienie glinianych zwierzątek - to tylko część tego, co zaproponowała pani psycholog, do której trafiłem po szpitalu. Jeżeli mam wierzyć, że od zapalenia kadzidełka znikną moje problemy, to wolę wierzyć w Boga. Nawet w tego brodatego starca wyłaniającego się zza chmury, który był na obrazkach rozdawanych przez siostrę Janinę na katechezie. Na razie nie wierzę ani w jedno, ani w drugie. Przeszło mi. Tylko dlatego jeszcze żyję. Boję się, że po drugiej stronie nie ma żadnego błogosławionego światła i aniołów, które uniosą mnie do raju. Boję się, że otworzę oczy i będzie to samo: warkot lodówki za ścianą. Na forum namawiają, żebyśmy się spotkali. Rok temu był pierwszy zlot, u jakiegoś kolesia pod Warszawą. Przyjechało ze 20 osób. Wszyscy się bali, że to będzie zbiorowe samobójstwo, a wyszło normalnie: piwko, muzyka. NW zapraszała potem wszystkich na swój ślub. Zdaje się, że Ewka była jej świadkiem.

Łukasz, koniec lipca 2004


Popołudnie: "W odpowiedzi na twój apel z forum. Chętnie opowiem o tym, o co prosisz. Ale najbezpieczniej czuję się w sieci". Wieczór: "Rozumiem, że to dla ciebie niewystarczające. Gotów jestem się przełamać. Mając do wyboru telefon i spotkanie, wybieram to drugie. W domu teraz ciągle ktoś jest, nie czułbym się swobodnie". Nazajutrz rano: "Może być Warszawa. Tylko niech mnie ktoś odbierze z dworca. Nie chcę się błąkać". Czekał na peronie. Ubrany na czarno, lekko łysiejący. Speszony. Oglądał Warszawę z okien samochodu. Rozmawialiśmy w Czułym Barbarzyńcy - kultowej już księgarni-kawiarni. - Nie dziękuj za zaufanie - powiedział na pożegnanie. - Ja nie mam nic do stracenia, a tobie może pomogę. Niedawno przysłał maila: "Co u mnie? Nie powinnaś pytać. Może wcale cię to nie interesuje, a pytasz tylko z grzeczności. Jako człowiek pogodzony z depresją i nastawiony egocentrycznie odpowiem - źle. (...) Przyszło mi do głowy, że gdybym się zabił, to byłaby to dobra puenta do tekstu. Ostatecznie zwycięża ciekawość, co też tam napiszesz".

*Personalia niektórych bohaterów zostały zmienione

Według policji i danych GUS rocznie w Polsce odbiera sobie życie więcej osób, niż ginie w wypadkach drogowych.
Strona internetowa "Razem przeciw samobójstwom" (www.przyjaciele.org) ma duże powodzenie. Codziennie na czacie rozmawia kilkanaście osób. Forum istnieje od 1998 roku. Założył je Maciej Tryburcy, wówczas student drugiego roku psychologii w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej w Warszawie. Dziś już dyplomowany psycholog. Od początku sam płacił za miejsca na serwerze, za domenę, za to, że po wpisaniu w wyszukiwarce słowa "samobójstwo" ich strona pojawia się jako pierwsza.
Umieścił na stronie teksty na temat przyczyn samobójstw, o rozpoznawaniu sytuacji kryzysowych. Wraz z użytkownikami strony systematycznie tworzy bazę punktów pomocy w całym kraju.


Brak komentarzy: